Gdy wysiadłam z awionetki w Jomson i zobaczyłam Himalaje... zamilkłam. Zatkało mnie. Wiedziałam, że Himalaje są piękne. Góry mnie pasjonują. Widziałam setki fotografii i albumów. A gdy wysiadłam z awionetki - zamilkłam.
Niewiarygodnie piękne góry, których pewnie nie potrafię opisać.
Trekking zaczyna się w malowniczej dolinie Kali Gandaki, która o tej porze roku jest sucha. Wędruje się szeroką doliną, mając po dwoch stronach wysokie, suche góry. W oddali widoczne są ośnieżone szczyty. Często przechodzi się nad doliną po długich wiszących mostach. Po drodze można spotkać pielgrzymów, którzy zmierzają do świętego miejsca Muktinath.
Co kilka godzin mija się maleńkie wioski, w których można przenocować, czasem coś zjeść. Mnie zauroczyła Kakbeni, mała tybetańska wioska, podobno ostatnia przed Górnym Mustangiem, skąd zresztą wyruszają wyprawy do Mustangu.
Krajobraz na trekkingu zmienia się, w zależności od wysokości. Momentami idziemy po śniegu, czasem obserwujemy wysuszone krajobrazy, zawsze góry które onieśmielają wysokością i pięknem... Czasem wieje wiatr, zwykle świeci ostre słońce. Pod wieczór i o poranku robi się chłodno.
W niższej partii gór wreszcie trafiamy na osławione w relacjach i przewodnikach kwitnące rododendrony. To narodowy kwiat Nepalczyków. Na tle gór prezentuje się imponująco obsypane setkami kwiatów w różowym albo czerwonym kolorze wielkie drzewo.
Na trekkingu zgubiłam zegarek i, wtedy zrozumiałam prawdziwość powiedzenia: "Europejczycy mają zegarki a Azjaci - czas"...:)
Zapraszam do galerii zdjęć, stopniowo będę ją powiększać...