Geoblog.pl    PodrozeMarty    Podróże    Syria i Jordania    Temperatury Syrii (wspomnienia po powrocie)
Zwiń mapę
2008
22
sty

Temperatury Syrii (wspomnienia po powrocie)

 
Polska
Polska, Kraków
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6533 km
 
TEMPERATURY SYRII

Upiorny poranek w jednym z hoteli. Zimno w pokoju tak, że przy każdym oddechu widzimy parę z ust. Zamarzła woda w rurach, więc myjemy zęby w resztce wody mineralnej i szybko się pakujemy. Na ulicach lód i wieje zimny wiatr, trochę łagodzony wychodzącym zza chmur słońcem. W miasteczku pustki, bo turyści omijają Syrię zimą. Jesteśmy w Palmirze, która ze swoim starożytnym miastem należy do perełek historycznych Bliskiego Wschodu.

Palmira

Wyjeżdżając w te rejony trafiliśmy nie tylko na najzimniejszy miesiąc w roku, ale też na najzimniejszą od lat zimę na Bliskim Wschodzie. W nocy temperatura spadała w okolicach zera, potem w ciągu dnia podnosiła się do około 10-15 stopni, by wraz z szybko zapadającym zmrokiem znowu znacząco się obniżyć. Tego dnia szybko zwiedzamy Palmirę, która powitała nas malowniczo położoną cytadelą na wzgórzu i całkiem dobrze zachowanymi ruinami starożytnego miasta. Nasze kurtki i polary kontrastują ze złotem piasku i kolorowymi wielbłądami. Dzień wcześniej, uciekając z zimnego pokoju hotelowego wieczór spędziliśmy w jednej z beduińskich restauracji. Grzejąc się przy piecu i popijając imbirową rozgrzewającą herbatę rozmawialiśmy o tradycji i codziennym życiu koczowniczego ludu zamieszkującego te tereny – Beduinów. No i w taki wieczór szczególnego klimatu dodaje zapalenie fajki wodnej albo zjedzenie mansev - podanego na wielkim talerzu ryżu z mięsem, warzywami i orzechami. Koniecznie jedzonego rękami ze wspólnego talerza.

Raqqa

Mamy trzy godziny do wieczornego autobusu, więc chcemy pójść na kawę. Poszukując miejscowej kawiarni, zostajemy zaproszeni przez jednego z przechodniów – do swojego domu. Niewykończony blok, trzecie piętro, przed drzwiami niezliczona ilość małych bucików. W domu wita nas żona Ismina - Kamile, która ubrana w tradycyjną przykrywającą włosy chustę szybko podaje pyszną kolację. Siadamy na materacach rozłożonych na podłodze wokół tacy ze specjałami. Trójka ślicznych czarnowłosych dzieciaków (3,5,9 lat) z zaciekawieniem nam się przygląda i z nieśmiałością pozuje do zdjęć. Porozumiewamy się na migi, albo z wykorzystaniem słownika, bo nikt z tej przemiłej rodziny nie mówi po angielsku. Serdecznie zapraszani zostajemy na noc. Ciepła noc w syryjskiej rodzinie – i to nie tylko z powodu pieca na środku pokoju. A wieczorem rozpoczynają się negocjacje… o zamążpójściu moim albo Oli, za jednego z wolnych braci gospodarza. No tak, przecież ślub z Europejką to marzenie każdego arabskiego mężczyzny. Temperatura w relacjach podnosi się… I to nie za sprawą pieca na środku pokoju.

Rasafa

W ten rejon pustynnego krajobrazu sprowadziła nas chęć obejrzenia ruin zamku, letniej rezydencji Hishama. Dostaliśmy się tam, jadąc ściśnięci w kabinie ciężarówki, z dwoma kierowcami, którzy wieźli sadzonki drzewek oliwnych. Ciepło w środku, także od dymu papierosowego, bo przecież w Syrii pali się wszędzie i zawsze. Wokół pustynia, na której co jakiś czas pojawiają się małe wioski. I gdzieś przy drodze, na piasku, lokalne targowisko. Po zwiedzeniu zamku zostaliśmy zaproszeni przez kierowców do odwiedzenia ich domu. Zjeżdżamy w piaszczystą drogę prowadzącą do osiedla kilku skromnych, zbudowanych głównie z gliny i kamienia domów. Zatrzymujemy się przed jednym z nich. Już po chwili siedzimy na rozłożonym przed domem dywanie, kobieta w chuście podaje na tacy proste i bardzo smaczne jedzenie, schodzą się sąsiedzi, pijemy herbatę. Czym chata bogata. Kobiety podają jedzenie, ale nie jedzą z nami – siedzą obok, obserwując nas uważnie, bo jesteśmy atrakcją całej wsi. Jest już po południu, słońce chyli się ku zachodowi, wokół ciepły pomarańczowy piasek, spokój… Chciałoby się zostać dłużej, ale ruszamy w drogę, bo przed nami jeszcze kilkadziesiąt kilometrów tego dnia. Nasi gospodarze znowu proponują nam nocleg, a także… pytają o numer telefonu naszego ojca. Czyżby znowu plany matrymonialne…? W końcu odjeżdżamy odprowadzani wzrokiem przez całą rodzinę i sąsiadów.

Aleppo

Souq, czyli tętniący życiem arabski bazar, na którym można kupić dosłownie wszystko: od przypraw, warzyw i mięsa, poprzez tkaniny i ubrania, aż do narzędzi, sprzętu gospodarstwa domowego i wszelkiego “mydła i powidła”. Stragany, sklepiki i pracownie rzemieślnicze ustawione są gęsto wzdłuż uliczek, wśród których natknąć się można na ukryte stare meczety, albo domy mieszkalne. Można się zgubić. Czasem nawet warto, bo właśnie wtedy można trafić na najbardziej czarowne zapomniane przez ludzi uliczki i zaułki. Hałas, gwar, pokrzykiwania, rozglądający się kupujący i witający herbatą albo ciepłym słowem mniej lub bardziej nachalni sprzedawcy. „Tysiąc lirów za obrus? Nie, to stanowczo za drogo! Zapłacę sto”, „Sto? Czy pan chce mnie z torbami puścić?”, „Tu tkanina jest nierówna”, „Przecież to najwyższa jakość, no dobrze, dla pana 500”. Targi, negocjacje to w Syrii nie przywilej, lecz naturalny zwyczaj i wręcz obowiązek. Pół godziny w sklepie i temperatura rośnie. Byle się nie uśmiechać, jak nam poradził taksówkarz spotkany w Ammanie. Więc jesteśmy twardzi, nie okazujemy emocji. Wychodzimy ze sklepu rezygnując z zakupów, a sprzedający biegnie za nami. Cena obniża się. Dobijamy targu. I słyszymy: Ahlan ła sachlan – serdecznie zapraszamy…

Damaszek

Ukryta gdzieś w zaułku starego miasta tradycyjna łaźnia dla kobiet. Wchodzimy przez ciężką kotarę wprost do ciepłego i bardzo przytulnego pomieszczenia, w którym przebierają się kobiety. Na początku szokuje nas nagość ciał, ale już po chwili przyzwyczajamy się do naturalności Syryjek. Wchodzimy do gorących, pełnych buchającej pary kamiennych pomieszczeń. Ciepło i tak bardzo przyjemnie… Tuż przy ścianach wykute w kamieniach misy, do których nalewa się wody. Oliwne mydełko i gąbka z naturalnego włosia, woda polewana z metalowych miseczek. Wręcz mistyczny obraz kręgu kobiet odprawiających obrzęd mycia się, namaszczania olejkami i stosowania różnych zabiegów higienicznych. Niektóre zamawiają ścierany grubą szmatką peeling całego ciała, albo masaż wykonywany przez wielką, spokojną starszą kobietę. Nie wiemy, kiedy mija prawie półtorej godziny, po których - całkowicie zrelaksowane - wychodzimy z łaźni do ciepłej przebieralni. Już po chwili staje przed nami słodka herbata podana przez sympatyczną panią z recepcji. Na obitych czerwonym materiałem we wzory ławach śpi niemowlę. Pewnie jego mama właśnie jest w łaźni, a jeśli zapłacze, któraś z kobiet się nim zajmie. Niezwykła solidarność i poczucie wspólnoty pań, dziewcząt, staruszek w różnym wieku, o różnej budowie ciała, pochodzeniu i doświadczeniach. W łaźni jesteśmy po prostu kobietami. Wspomnienie tego poranka długo nam towarzyszy podczas spacerów po chłodnym Damaszku.

Al Nabk

Miasteczko, z którego można dojechać do malowniczo położonego na zboczu góry klasztoru Deir Mar Musa. Taksówki są tutaj bardzo drogie, a nie ma innej możliwości dojazdu. Im piękniejsze i bardziej oddalone od cywilizacji miejsce, tym mniej w nas chęci do korzystania z coraz droższych taksówek i nastawionych na łatwy zarobek kierowców. Wybieramy autostop, choć przecież wiemy, że nikt tam nie jeździ oprócz spragnionych ciszy turystów i członków klasztornej wspólnoty religijnej. A jest już późno. Jednak intuicja nas nie zawodzi i po kilku minutach zatrzymuje się młody chłopak jadący dużym samochodem dostawczym. Zawozi nas na miejsce nie chcąc zapłaty. Robi specjalnie kurs z nami, bo mieszka przecież w Al Nabk. 34 kilometry. Po prostu. Zostawiamy mu na pamiątkę pocztówkę z Krakowa, na której zapisujemy po arabsku szokran – dziękuję. Uśmiechamy się do siebie.

Wrzący Bliski Wschód

Każde miejsce, które zwiedzamy liczy co najmniej kilkanaście wieków. Ruiny zamków pamiętają początki naszej ery, a w muzeach oglądamy eksponaty sprzed blisko czterech tysięcy lat. Bliski Wschód to teren niespokojny, nękany licznymi wojnami, najazdami i ruchami religijnymi. W Syrii islam przeplata się z chrześcijaństwem, które przecież miało tutaj swoje początki. Granice kraju zmieniają często i nierzadko krwawo. Prowincja rzymska, panowanie Mameluków, Persja, imperium osmańskie, protektorat brytyjski i wpływy francuskie zaznaczyły się nie tylko pozostałościami w budowlach, ale przede wszystkim niespokojną przeszłością. W Syrii używa się określenia na Izrael: “teren okupowanej Palestyny” i nie wolno przyznawać się, że ma się coś wspólnego z Izraelczykami. Portret obecnego, wybranego „jednogłośnie” prezydenta widać w każdym lokalu, sklepie, na każdym rogu ulicy i na każdym dworcu. Miasta pamiętają bombardowania, a ludzie przyzwyczaili się do tego, że rząd kontroluje najbardziej dochodowe gałęzie handlu. Syria wmieszana w wiele wojen, a jednocześnie doskonale położona pod względem geograficznym jest jednym z najważniejszych państw Bliskiego, niespokojnego Wschodu. Syria to nie tylko gorąca pustynia, ale i gorąca przeszłość. A i teraźniejszość wciąż nie przynosi wyczekiwanego chłodu.

Piekarnie

Mała klitka w suterenach, albo ciemne pomieszczenie na końcu wąskiego korytarza pomiędzy dwiema kamienicami na ruchliwej ulicy. Zawsze tłum ludzi przed wejściem, albo wielka kolejka, która szybko się przesuwa w kierunku okienka. Każdy wychodzi ze stosem, mniejszym lub większym, chleba w kształcie wielkich placków. Niektórzy wynoszą je na głowach inni w wielkich workach, albo po prostu na rękach. Zaraz potem rozkładają pojedyncze okrągłe placki na przydrożnych barierkach, metalowych przybudówkach albo nawet na masce samochodu. Dopiero po jakimś czasie orientujemy się, że w ten sposób studzą świeże i jeszcze bardzo gorące wypieki. Też stajemy w kolejce, choć już po chwili ktoś wyciąga do nas rękę po pieniądze, które podawane z ręki do ręki wędrują do okienka. Poza kolejką - uprzywilejowani serdecznością miejscowych - na nasze ręce spada wielki stos placków. Zaskoczeni ilością wychodzimy, a pieczywo parzy nam dłonie.

Ulica

Wioska albo duże miasto. Mała pusta uliczka, albo ruchliwy bazar. Stajemy z mapą, bo zgubiliśmy drogę. Czasem zdejmujemy rękawiczki, albo odsuwamy z twarzy chroniący od zimnego wiatru szalik, by otworzyć przewodnik. Niekiedy już mamy dosyć zwiedzania, a chcemy po prostu trafić do hotelu. Już po chwili ktoś zawsze nas pyta, w czym może nam pomóc. Zwykle prowadzi nas na miejsce, albo chce zamówić taksówkę i za nią zapłacić. Zawsze z takim przewodnikiem trafiamy bezbłędnie. Słyszymy: witajcie w Syrii. Po arabsku, bo najczęściej nie zna ani słowa po angielsku. Robi się cieplej na sercu, a w podróży nie jesteśmy sami.

Maasalama

Maasalama znaczy “do widzenia”. Wróciłam do domu, na stole leży oliwne mydełko, bogato zdobione pudełko na drobiazgi i mały kalendarzyk z arabskimi cyframi. Żeby nie zapomnieć, że jadąc do arabskiego kraju warto poznać choć trochę ich język. Ten wyjazd pokazał mi bowiem prawdziwość refleksji Kapuścińskiego z „Podróży z Herodotem”, który o swojej podróży do Indii napisał: „Pojąłem, że każdy świat ma własną tajemnicę i że dostęp do niej jest tylko na drodze poznania języka. Bez tego ów świat pozostanie dla nas nieprzenikniony i niepojęty, choćbyśmy spędzili w jego wnętrzu całe lata”. Na moim stole stoją też misternie przygotowywane słodycze o intensywnym smaku, które wybierałam z wielkich stosów w kształcie piramid w jednej z cukierni w Damaszku. Zapach mocnej kawy, podawanej w małych szklaneczkach jakby jeszcze się nie ulotnił, a kolorystykę arabskiego souq`u przypomina mi obrus na stole. Może któregoś zimnego wieczora zapalę sobie z kimś bliskim fajkę wodną, której cenę długo negocjowałam u sympatycznego sklepikarza.

Pewnie wróci wtedy - jak wypuszczony dżin z lampy Alladyna - ciepłe wspomnienie zimowej podróży po Syrii

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
PodrozeMarty
Marta P.
zwiedziła 5% świata (10 państw)
Zasoby: 63 wpisy63 9 komentarzy9 198 zdjęć198 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
26.06.2009 - 11.07.2009
 
 
21.10.2008 - 04.11.2008
 
 
27.04.2007 - 06.05.2007