Plany były takie, że wczesnym porankiem ruszamy w góry w największym kraterze Izraela - Ramon. Poprzedniego dnia spędziliśmy dość dużo czasu, aby wybrać taką trasę, która doprowadzi nas w rejony mało turystyczne i piękne. Chcieliśmy przenocować pod chmurką, po prostu na pustyni, dlatego zaopatrzyliśmy się w większą ilość przede wszystkim wody, jedzenia, wzięliśmy śpiwory i ruszyliśmy w trasę...
Widoki przepiękne: szliśmy albo dnem wąwozu, mając po dwóch stronach malownicze, piaskowe góry, albo grzbietem pasma górskiego, podziwiając wokół krajobraz. Pogoda była średnia, czasem było bardzo gorąco i duszno, momentami słońce zachodziło chmurami.
Pod wieczór znaleźliśmy uroczo położony "camp" czyli tak naprawdę kawałek wolnej przestrzeni, na której jak się domyśliliśmy, można zabiwakować (tak przynajmniej wynikało z mapy). Zrobiliśmy sobie kolację, zainstalowaliśmy obozowisko - urządzone z pobliskich kamieni i śpiworów. Wieczór zapowiadał się uroczo, ale... zauważyliśmy błyskawice na niebie. To dosyć niespodziewane zjawisko, bo wiedzieliśmy, że przecież "w Izraelu na pustyni nie pada deszcz". No ale po chwili zaczęliśmy się zastanawiać, jak tak naprawdę wygląda burza w tym rejonie świata. Nie mieliśmy zielonego pojęcia, na co się przygotować, a tak naprawdę to byliśmy nieprzygotowani, bo nie mieliśmy żadnej przeciwdeszczowej ochrony, żadnego namiotu ani nawet peleryny:)). W dodatku nie wiedzieliśmy, czy jesteśmy bezpieczni w wąwozie, w którym byliśmy rozbici, ponieważ dno było twarde i suche, więc domyślaliśmy się, że pewnie woda tamtędy swobodnie płynie w czasie dużego deszczu. Coraz bardziej niespokojni czekaliśmy na rozwój wypadków. Około 21.30 rzeczywiście zaczęło lać, więc szybko zwinęliśmy rzeczy do plecaków i schowaliśmy się w okolicach jedynego kamienia, przykrywając się ochronną powłoką na plecak. Sytuacja dosyć komiczna, gdy tak siedzieliśmy w kucki pod powłokami, czekając na mega-burzę :)). Trochę popadało i... przestało. Humory nam wróciły, więc dziarsko rozłożyliśmy ponownie nasze obozowisko i wskoczyliśmy do śpiworków. Wydawało się, że burza się skończyła a my po prostu wpadliśmy w panikę.
Usnęliśmy.
A tu nagle obudziły nas jakieś nawoływania i światła!! Kompletnie zdezorientowani zobaczyliśmy obok nas... dwóch strażników parku narodowego, w którym się znajdowaliśmy, którzy mocno zdenerwowani kazali nam się natychmiast pakować, bo "zbliża się potężna burza i ten rejon w którym jesteśmy zaleje wkrótce powódź". Było ok 23.00. Podobno krater Ramon to takie miejsce, że jeśli np pada na północy Izraela, to cała woda zbiera się tutaj, bo to najniżej położone miejsce w kraju. Spodziewano się tej nocy potężnej nawałnicy, szczególnie, że w okolicach Jerozolimy już padał deszcz.
Trochę spanikowani szybko się spakowaliśmy (po raz kolejny) i wskoczyliśmy do jeepa, którym przyjechali strażnicy. Jechaliśmy z nimi około 40 minut, bo po drodze poszukiwali kolejnych zabłąkanych turystów, żeby ich ostrzec przed burzą. Strażnicy dowieźli nas... do najbardziej turystycznego miejsca w całym kraterze - wielkiego campingu. No tak - podsumowaliśmy - po to szliśmy cały dzień w dzikie rejony, żeby potem zostać zwiezionym na turystyczny camp:/. No ale skoro miała być burza, to dosyć potulnie rozłożyliśmy śpiwory pod rozłożystą wiatą.
Jak się pewnie domyślacie: żadnej burzy nie było. Tak więc uroczy poranek spędziliśmy w campie, jedząc pyszne śniadanko a potem ruszyliśmy tradycyjnym szlakiem na najwyższą górę w kraterze, zresztą bardzo malowniczą.
Co prawda nie spędziliśmy wymarzonej nocy pod chmurką w dzikich rejonach pustyni, ale wyprawę należy uznać za wybitnie udaną. Widoki przednie, pustynia interesująca, ciekawe rozmowy po drodze no i przejażdżka jeepem ze strażnikami parku narodowego:)
Wieczorem wróciliśmy do Sde Boker, na ostatni wieczór do Oli, następnego dnia ruszaliśmy w drogę, żeby poznać inne rejony tego przepięknego kraju, jakim okazał się Izrael.