Mały hotel w dzielnicy muzułmańskiej w samym centrum Jerozolimy. Na ścianie wisi mapa świata z zapisanymi po arabsku nazwami państw i stolic. Zaciekawieni sprawdzamy swoją wiedzę geograficzną i próbujemy odgadnąć znaczenie arabskich liter. Sprawdzamy też, gdzie jesteśmy - szukamy Izreala. Nie ma!! Jak to nie ma, skoro tutaj jesteśmy? No tak, dopiero po chwili dotarła do nas odpowiedź: na mapie jest zaznaczona Palestyna, Izraela nie ma, bo jesteśmy przecież w dzielnicy muzułmańskiej, a mapa jest opisana po arabsku.
Ten krótki epizod dał nam do myślenia o istocie państwowości na Bliskim Wschodzie. Lud Izraelski rości sobie prawo do tych terenów, ale przez wieki żył w rozproszeniu praktycznie na całym świecie. Rejon dzisiejszego Izraela zajmowali Palestyńczycy i dla nich wciąż Izrael jest okupantem. Spotkani w trasie Żydzi opowiadali nam wielokrotnie historie swoich rodzin, które albo zginęły w czasie wojny, albo zostały gdzieś w dalekich krajach, gdy oni zdecydowali się powrócić na ziemie swoich dawnych przodków. Odbudowują tutaj swoje życie i swoją tożsamość. Palestyńczycy zepchnięci do otoczonych murami własnych terytoriów czują nienawiść do narodu, który chce ich pozbawić ziemi. Konflikt wydaje się być nierozwiązywalny bo nakłada się na to jeszcze fakt, że Jerozolima jest kolebką trzech religii: judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. To tutaj znajduje się ściana płaczu, czyli fragment dawnej synagogi, pod którą modlą się Żydzi. To tutaj - tuż obok - jest świątynia na skale, czyli symbol religii muzułmańskiej. To tutaj jest kościół z grobem pańskim. Spacerując po Jerozolimie można płynnie przejść z gwarnej dzielnicy muzułmańskiej wprost do kościołów chrześcijańskich, a potem do dzielnicy ultraortodoksyjnych żydów chasydów. Co zatem zrobić? Podzielić Jerozolimę na trzy części i ogrodzić murami? Przecież tak się nie da. A może pracować nad tym, aby w tym kraju zapanowała zgoda i tolerancja. Historia ostatnich lat pokazuje, że to jeszcze bardziej się"nie da". Zdumiewiająco często odwiedzamy w Izraelu kościoły i meczety, a... bardzo rzadko synagogi. Często, gdy rozmawiamy z Izraelczykami, wspominają kraje z których przyjechali, traktując Izrael jak miejsce, w którym dopiero się pojawili i dopiero budują tutaj swoje życie. Potrzeba pewnie pokoleń, by poczuli się, że są na własnej ziemi.
Dodatkowo trudną sytuację podsyca fakt, że praktycznie wszyscy Izraelczycy są w stanie ciągłej gotowości bojowej. Zarówno mężczyźni jak i kobiety, po odbyciu 2-3 letniej obowiązkowej służby wojskowej są doskonale przygotowani do tego, by w razie rozkazu, szybko stanąć do walki. Na ulicach spotyka się młode, niespełna 20-letnie dziewczyny, z karabinami przewieszonymi przez ramię, w mundurach i ciężkich butach. Towarzyszą im młodzi chłopcy, uśmiechnięci, zadowoleni... Podobno "w wojsku jest fajnie", to tutaj przecież toczy się codzienne życie dojrzewającej młodzieży. Do wojska idzie każdy, zatem ma ono zupełnie inne konotacje, niż w Polsce.
O co będą walczyć w razie czego? Kogo zabijać, gdy będzie potrzeba? Podobno zarówno po stronie izraelskiej jak i palestyńskiej młodzi ludzie chcą już pokoju i spokoju. A dość często są wysyłani na patrole przygraniczne, albo postawieni w stan gotowości bojowej, gdy rozpoczynają się ataki np w strefie gazy.
Mieszkaliśmy na kampusie uniwersyteckim w Sde Boker, gdzie studiują zarówno Izraelczycy jak i ludzie z całego świata. Wspólnie, w międzynarodowym gronie rozmawialiśmy, chodziliśmy po pustyni, jedliśmy kolację, piliśmy dobre izraelskie wino. Fajni, mądrzy, normalni ludzie, którzy chcą się uczyć, studiować, pracować, zakładać rodziny, podróżować. Tak jak my. Już po powrocie do Polski dowiedzieliśmy się, że część z nich została wezwana do strefy gazy - bo rozpoczęły się walki z Palestyńczykami.
Byliśmy w Betlejem, do którego - aby się przedostać - trzeba pokonać kilka wysokich murów i poddać się kilkakrotnie kontroli granicznej. Wchodzi się jak do obozu koncentracyjnego. Palestyńczycy wielokrotnie stoją nawet godzinami w kolejkach by dostać się do własnych domów. Przechodząc przez system tuneli i obserwując druty kolczaste rodzi się pytanie: po co??? Sympatia do Palestyńczyków pojawia się samoistnie, szczególnie, że tuż przy wejściu do Betlejem otacza nas tak dobrze znana muzułmańska życzliwość i gościnność ludzi. Z uśmiechem targujemy się wynajmując taksówkę, potem zapuszczamy się na spacer po Betlejem, rozmawiając z miejscowymi...
Kto ma rację w tym konflikcie? Czy w ogóle chodzi tutaj o rację?
Co to za kraj? Gdzie jego tożsamość? Gdzie naród i jego tradycja? Gdzie jest kraj, do którego właśnie wjechaliśmy?
Choć tak naprawdę... może jeszcze nie ma tego kraju, do którego wjechaliśmy, skoro nie mamy nawet pieczątki izraelskiej w paszporcie...?